14 Grudnia 2025, 23:56 -
To była robota w starym stylu. Szybka, brutalna i wymagająca precyzji zegarmistrza, choć narzędzia były dalekie od delikatnych. Celem był nielegalny punkt bukmacherski na tyłach chińskiej pralni w dzielnicy przemysłowej – miejsce, gdzie lokalni gangsterzy trzymali "drobne" na bieżące wydatki.
Plan opracował Ed Wards, jak zawsze z zimną kalkulacją. Mirosław Złotowa zatwierdził go jednym kiwnięciem głowy. Ekipa była gotowa: "mięśnie" w postaci Dominica Montoyi, szybkość Mike'a Scotta i element chaosu – Mundek Królikowski.
Akcja "Chińska Pralnia"
Wieczór był mglisty, idealny na tego typu przedsięwzięcie.
Wszystko zaczęło się od Mundeka. Królikowski, wyglądający jakby właśnie wyszedł z trzytygodniowego maratonu w śmietniku, zatoczył się przed wejście do pralni. Zaczął głośno domagać się "zwrotu za zgubioną skarpetę", waląc pięściami w szybę i robiąc raban, który odwrócił uwagę ochroniarza przy drzwiach.
To był sygnał.
Z bocznej alejki wypadli Dominic Montoya i Mike Scott. Dominic, wielki jak dąb, jednym potężnym kopnięciem wyważył tylne drzwi pancerne, prowadzące do "biura". W środku siedziało trzech facetów przy stole pełnym gotówki. Nie zdążyli nawet sięgnąć po broń. Widok Montoyi w kominiarce skutecznie ostudził ich zapał.
– Na glebę, ryje w dół! – ryknął Dominic, kontrolując sytuację.
W tym czasie do akcji wkroczył Mike Scott. To on był tym, którego nazywali "Łomkiem" w takich sytuacjach, bo potrafił otworzyć wszystko. Wskoczył za ladę, gdzie stała metalowa kasetka. Nie bawił się w kody. Użył swojego ulubionego, krótkiego łomu. Metal zgrzytnął protestująco, gdy Mike siłowo "wykamywał" zamek. Wieko odskoczyło.
Mike sprawnymi ruchami zgarniał banknoty do torby sportowej. Dolary, głównie setki i pięćdziesiątki. Szybka ocena sytuacji – było tego około 10 tysięcy "zielonych".
– Mamy to! Zawijamy się! – krzyknął Mike.
Cała akcja w środku trwała niecałe dwie minuty. Wybiegli tylnym wyjściem, gdzie czekały już dwa samochody na odpalonych silnikach.
Ucieczka i Rozdwojenie
Wtedy zawyły syreny. Ktoś z pralni musiał wcisnąć cichy alarm szybciej, niż zakładali. Niebiesko-czerwone światła odbijały się w mokrym asfalcie.
– Plan B! Rozdzielamy się! – rzucił przez radio Ed Wards, siedzący na miejscu pasażera w pierwszym wozie.
Samochód 1 (Skarbiec): Za kierownicą siedział sam Mirosław Złotowa. Obok niego Ed, trzymający torbę z 10 tysiącami dolarów. Ich auto – ciemny, niepozorny sedan, typowy wóz "dziadka", który nie rzuca się w oczy.
Samochód 2 (Przynęta): To była kluczowa część planu. Do drugiego, nieco bardziej sportowego i głośniejszego auta, wsiedli Mike Scott (kierowca) i Dominic Montoya. Byli "czyści". Żadnej broni, żadnej kasy, maski wyrzucili do studzienki.
Mike Scott wcisnął gaz do dechy, paląc gumę i robiąc hałas, który musiał zwrócić uwagę każdego gliniarza w promieniu kilometra. Ruszyli główną aleją, prosto w stronę nadjeżdżających radiowozów, by w ostatniej chwili skręcić w bok, prowokując pościg.
Policja połknęła haczyk. Trzy radiowozy ruszyły z piskiem opon za "Przynętą".
W tym czasie Mirosław Złotowa, z chirurgicznym spokojem, wyjechał z alejki w przeciwnym kierunku. Jechał zgodnie z przepisami, powoli, nie używając kierunkowskazów zbyt gwałtownie. Minęli jeden spóźniony radiowóz, który nawet na nich nie spojrzał, pędząc za autem Scotta i Montoyi.
Finał
Samochód Mike'a i Dominica został zablokowany po dziesięciu minutach szaleńczej jazdy przez miasto. Gliniarze wyskoczyli z bronią gotową do strzału, wywlekli ich z auta i rzucili na maskę.
Przeszukali samochód. Nic. Przeszukali ich. Nic.
– Gdzie jest kasa?! Gdzie broń?! – wrzeszczał sierżant.
– Jaka kasa, panie władzo? My tylko testujemy nowe opony – odpowiedział Dominic z niewinnym uśmiechem.
Mogli ich zatrzymać jedynie za przekroczenie prędkości i stworzenie zagrożenia w ruchu drogowym. Płotki wpadły w sieć, ale rekiny odpłynęły.
Godzinę później, w bezpiecznej "dziupli" bazy taksówkarskiej "Six Stars", panował zupełnie inny nastrój.
Mirosław Złotowa otworzył torbę na stole warsztatowym. Zapach dziesięciu tysięcy dolarów w używanych banknotach wypełnił pomieszczenie. Ed Wards już liczył działki.
– Scott i Montoya są na dołku, właśnie dzwonił adwokat – poinformował Ed, odkładając telefon. – Wyjdą rano za kaucją. Mandaty będą słone, ale... – spojrzał na górę pieniędzy – ...stać nas.
Mundek Królikowski, który dotarł do bazy na piechotę, kanałami, wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu, patrząc na swoją dolę.
– Dobra robota, panowie – podsumował Mirosław, zapalając cygaro. – Idealnie wykonany plan.
Ten post był ostatnio modyfikowany: 15 Grudnia 2025, 00:07 przez bewu.